Liverpool wygrał Ligę Mistrzów!
Liverpool pokonał 2:0 Tottenham. Tym samym podniósł w górę trofeum za zwycięstwo w Lidze Mistrzów.
- To najlepsza noc w naszym zawodowym życiu. Trochę trwało, zanim się nam udało, ale to bardzo ważne dla naszego rozwoju i poprawy. Ten sukces bardzo nam pomoże, teraz możemy kontynuować naszą pracę. Właściciele nigdy nie wywierają na nas presji, co też jest niezwykle ważne – powiedział trener Liverpool'u Jurgen Klopp, któremu należą się największe pochwały za sukces The Reds. Piłkarze byli świetnie przygotowani pod względem fizycznym i mentalnym. Nie bali się, że przegrają drugi finał Ligi Mistrzów z rzędu tylko zagrali swój football.
- Najważniejsze, co chce przekazać, to gratulacje dla moich zawodników. Byli świetni, są bohaterami. Powtórzę to po raz kolejny, teraz to superbohaterowie. Dotarli z klubem do finału Ligi Mistrzów, to było bliskie cudu, bo nikt w nas nie wierzył - oznajmił selekcjoner Tottenham'u Mauricio Pochettino, który też był dumny ze swoich zawodników. Miał jednak do tego powody. Trzeba pamiętać, że Spurs już osiągnęli wynik ponad stan. Mieli nie wyjść z grupy, polec nie pokonanej wtedy w Bundeslidze Borussii, następnie zostać przejechanym przez genialną maszynę Guardioli z Manchesteru, ulec rewelacyjnemu Ajax'owi. Nic z tych rzeczy. Zaszli do finału. Ponadto w tym finale. Byli drużyną lepszą. Dobitnie pokazują to statystyki. Posiadanie piłki: 62% do 38% przewagi Tottenhamu. Strzały: 13 do 8 dla zespołu z Londynu. Strzały celne: 8 do 3 po raz kolejny na rzecz srebrnych medalistów Champions League.
Mecz ustawiła sytuacja z 37 sekundy spotkania. Piłka w rogu pola karnego Spurs, przy piłce Sadio Mane obok niego rywal Moussa Sissoko, który pokazuje ręką swojemu koledze jak ma się ustawić. Wtedy Mane nabija piłkę na rękę Sissoko, a sędzia odgwizduje karnego, którego na gola zamienia Salah.
Mimo ataków Tottenhamu, drugi gol padł dla The Reds. Po rzucie rożnym piłka trafiła pod nogi Joela Matip'a. Ten podał do dobrze ustawionego Divock'a Origi'ego. Origi trafił. Było po meczu. 2:0. Minęły trzy minuty + pięć, które doliczył sędzia i zaczęły strzelać korki od szampana po czerwonej stronie wypełnionego po brzegi stadionu Wanda Metropolitano.
Po trzyletniej dominacji Realu Madryt, czas przyszedł na nowego króla Europy - Liverpool.
źródło zdjęcia: Google grafika
- To najlepsza noc w naszym zawodowym życiu. Trochę trwało, zanim się nam udało, ale to bardzo ważne dla naszego rozwoju i poprawy. Ten sukces bardzo nam pomoże, teraz możemy kontynuować naszą pracę. Właściciele nigdy nie wywierają na nas presji, co też jest niezwykle ważne – powiedział trener Liverpool'u Jurgen Klopp, któremu należą się największe pochwały za sukces The Reds. Piłkarze byli świetnie przygotowani pod względem fizycznym i mentalnym. Nie bali się, że przegrają drugi finał Ligi Mistrzów z rzędu tylko zagrali swój football.
- Najważniejsze, co chce przekazać, to gratulacje dla moich zawodników. Byli świetni, są bohaterami. Powtórzę to po raz kolejny, teraz to superbohaterowie. Dotarli z klubem do finału Ligi Mistrzów, to było bliskie cudu, bo nikt w nas nie wierzył - oznajmił selekcjoner Tottenham'u Mauricio Pochettino, który też był dumny ze swoich zawodników. Miał jednak do tego powody. Trzeba pamiętać, że Spurs już osiągnęli wynik ponad stan. Mieli nie wyjść z grupy, polec nie pokonanej wtedy w Bundeslidze Borussii, następnie zostać przejechanym przez genialną maszynę Guardioli z Manchesteru, ulec rewelacyjnemu Ajax'owi. Nic z tych rzeczy. Zaszli do finału. Ponadto w tym finale. Byli drużyną lepszą. Dobitnie pokazują to statystyki. Posiadanie piłki: 62% do 38% przewagi Tottenhamu. Strzały: 13 do 8 dla zespołu z Londynu. Strzały celne: 8 do 3 po raz kolejny na rzecz srebrnych medalistów Champions League.
Mecz ustawiła sytuacja z 37 sekundy spotkania. Piłka w rogu pola karnego Spurs, przy piłce Sadio Mane obok niego rywal Moussa Sissoko, który pokazuje ręką swojemu koledze jak ma się ustawić. Wtedy Mane nabija piłkę na rękę Sissoko, a sędzia odgwizduje karnego, którego na gola zamienia Salah.
Mimo ataków Tottenhamu, drugi gol padł dla The Reds. Po rzucie rożnym piłka trafiła pod nogi Joela Matip'a. Ten podał do dobrze ustawionego Divock'a Origi'ego. Origi trafił. Było po meczu. 2:0. Minęły trzy minuty + pięć, które doliczył sędzia i zaczęły strzelać korki od szampana po czerwonej stronie wypełnionego po brzegi stadionu Wanda Metropolitano.
Po trzyletniej dominacji Realu Madryt, czas przyszedł na nowego króla Europy - Liverpool.
źródło zdjęcia: Google grafika
Komentarze
Prześlij komentarz